sobota, 14 czerwca 2014

Zawsze coś tam rysowałem


Zawsze coś tam rysowałem. Najwcześniej stalówką maczaną w tuszu. Zachwyciły mnie wtedy czarodziejskie możliwości linii, którą przez zagęszczenia można było oddać wszystkie odcienie mroku, a w rozproszeniach – światła. Smarowałem więc, jak mawiano o moich pracach, po kartkach i zeszytach, często niestety i szkolnych, co już w ogóle nie podobało się starszym, w tym szczególnie nauczycielom. Ciągle więc zakładałem nowe i po przepisaniu wyrzucałem stare, dlatego / czego dzisiaj żałuję / nie mam tych smarowideł w swoich zbiorach, ale wiele z nich pamiętam. Czarodziejskie obrazki dawnych moich zachwytów chociażby nad kawałkami złamanej przez burzę gałęzi, ścieżką w zbożu, lampą stojącą na galeryjce kredensu, nad  zmieniającą się twarzą zaczytanej dziewczyny… Rysowałem też mapki na lekcje historii i z konieczności zacząłem je wypełniać kolorem rozwodnionych akwarelek. Z czasem polubiłem nie tylko linię, ale i plamę. Nie tylko kontur, lecz także i kolor. Z tego mojego malowania, ale już w czasach licealnych, zachował się obrazek wierzby, która rosła na łąkach, blisko domu moich dziadków, i którego kiepskie zdjęcie niniejszym tu wklejam.



Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna