Zawsze coś tam rysowałem
Zawsze coś tam rysowałem. Najwcześniej stalówką
maczaną w tuszu. Zachwyciły mnie wtedy czarodziejskie możliwości linii, którą
przez zagęszczenia można było oddać wszystkie odcienie mroku, a w
rozproszeniach – światła. Smarowałem więc, jak mawiano o moich pracach, po kartkach i zeszytach, często niestety i
szkolnych, co już w ogóle nie podobało się starszym, w tym szczególnie
nauczycielom. Ciągle więc zakładałem nowe i po przepisaniu wyrzucałem stare,
dlatego / czego dzisiaj żałuję / nie mam tych smarowideł w swoich zbiorach, ale
wiele z nich pamiętam. Czarodziejskie obrazki dawnych moich zachwytów
chociażby nad kawałkami złamanej przez
burzę gałęzi, ścieżką w zbożu, lampą stojącą na galeryjce kredensu, nad zmieniającą się twarzą zaczytanej dziewczyny…
Rysowałem też mapki na lekcje historii i z konieczności zacząłem je wypełniać
kolorem rozwodnionych akwarelek. Z czasem polubiłem nie tylko linię, ale i
plamę. Nie tylko kontur, lecz także i kolor. Z tego mojego malowania, ale już w
czasach licealnych, zachował się obrazek wierzby, która rosła na łąkach, blisko
domu moich dziadków, i którego kiepskie zdjęcie niniejszym tu wklejam.
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna