poniedziałek, 30 czerwca 2014

Na etacie



Po mojej pracy w kolbuszowskim MKL pozostało mi trochę zdjęć prac plastycznych (głównie linorytów i projektów), które wykonywałem „w czasie dodatkowym”, to jest nie wynikającym z zakresu moich obowiązków, stąd pozbawionym gratyfikacji… Ale, że ja takie rzeczy lubiłem, więc… wspominam je dzisiaj z pewnym sentymentem. Pozostało mi także sporo pomysłów na „ożywienie pracy muzeum”, które do dzisiaj są tylko pomysłami, bo nikogo one poza mną nie zainteresowały; nie będę jednak tutaj nimi Państwa zanudzał, bo nie ma to przecież żadnego sensu. Wklejam jedynie dwie strony „Wystaw”, a resztę udostępnię, gdyby znalazł się ktoś nimi zainteresowany…

P.S. Linoryt „Sziwa” był drukowany na plakacie informującym o jednej z wystaw w MKL. Niestety, nie mam tego plakatu w swoich zbiorach.








piątek, 27 czerwca 2014

Pralnia



„Koty” powstawały głównie w dawnej przydomowej pralni przemienionej wtedy na „Pralnię”. Miejscu zderzenia prowincjonalnej rzeczywistości z dość samotną fantazją. Tam rodziły się moje monotypie i pierwsze nieporadne ikony, malowane na wyproszonych okrajkach poczerniałych desek. „Pralnia”, jak widzę po latach, była jednak wtedy nade wszystko rodzajem teatralnej scenografii próbującej zagłuszać socjalistyczną nudę i łagodzić absmak. 
Dopiero potem przeobraziła się w prawdziwą pracownię…
Pozostało mi po niej parę zdjęć / poniżej /, z uskrzydloną nogą bożka Hermesa/ przewodnika wędrowców/ na frontowej ścianie i wystawkami prac prezentowanymi „sobie a muzom”. Chociaż, bywało, że odwiedzali mnie tam tacy jak i ja wędrowcy, również poszukujący sensu swojej żałosnej wędrówki przez radosną PRL…








wtorek, 24 czerwca 2014

Kocie pomruki



„Kotów” ukazało się osiem, a miało być dużo więcej.
 Piszę „Kotów”, bo każdy „Kot”, jak to koty, był indywidualistą, tak więc zdarzył się „Kot”: marcowy, egipski, natchniony, wędrowny, łowny, polski, domowy i wiosenny. Ich egzemplarze dostępne są w kolbuszowskiej bibliotece miejskiej, a także częściowo w internetowej „Wrzucie”.
 Miał się jeszcze pojawić „Kot”: odpustowy, dekadencki, sarmacki, zielony, czarnoksięski i szampański.
Mieliśmy już zebranych sporo materiałów do dwu pierwszych numerów, niestety, tym razem „czynnik subiektywny” obiektywnie zaważył.
 Rzecz cała przestała być dla mnie radosną zabawą i po pewnym niespodziewanie poważnym a tajnym zadęciu części redakcji, składającej się wtedy już z trzech osób - kocisko zdechło.
Oto garstka przypomnień kocich pomruków:







piątek, 20 czerwca 2014

Miał być teatrzyk



Prawie zaraz po studiach, około 1976 roku, próbowaliśmy z Żoną założyć teatrzyk w weryńskim technikum rolniczym, gdzie wtedy uczyła. Idea była przednia, jednak prawie natychmiast po pojawieniu się - zgasła „ z przyczyn obiektywnych”. Pozostał po niej, prezentowany tu, jedyny ślad: linoryt i fragment tekstu z projektowanego menu pierwszego spektaklu… Potem były inne pomysły, ale może lepiej ich nie przypominać, bo skończyły się tym samym co pierwszy - goryczą.
Tym chętniej, gdy potem nadarzyła się okazja, czyli pierwsze lata „naszej przygody z transformacją”, wymyśliłem sobie zabawę z „Kotem”, jako antidotum na małomiasteczkową i „etatową” nudę, ale o tym w następnym odcinku wspominków.




wtorek, 17 czerwca 2014

Z czasów studenckich...



Z czasów studenckich zachowało się więcej tego mojego od/ob/rysowywania świata. W różnej stylistyce i tematyce, zależnej od tego, co mnie właśnie frapowało. Mam nawet wiersze, które jakoś uchowały się przed spaleniem… jak choćby ten :

Ranek

Szron dmuchawcowy
Oksydowany księżycem wczorajszym
Na schodach jeszcze leży nieruchomy
I drzwi na rygiel nocy zamknięte jeszcze

A przez korytarze pajęcze
Z pokoju jak z pudła fakira
Wyłazi już sen starej lampy
Żeby po grządkach snuć się aż do zmierzchu
A potem wracać rozkochanym w kwiatach

Pacierz kościelny dzwon do pieca
Gdzie się urodził mówi
Ma chwilę czasu nim go rozkołyszą
 
Kwiatek na sposób japoński
Satyra poniekąd